środa, 30 września 2009

#48 London College of Fashion, pierwsze kroki

London College Of Fashion
Foundation Diploma in Art and Design


LCF na mare street, tu szyjemy szyjemy ;]



No i mamy wykład. Po tym wszystkim, po rozpoczęciu, po poznaniu ludzi, po pierwszym tygodniu, po poznaniu wykładowców, po wprowadzeniu do photoshopa, po okropnie nudnym projekcie na który wszyscy narzekali (tak, ludzie narzekają, że ten kurs jest nudny, że bez sensu, że bzdura, płacą siedem tysięcy funtów, że bzdura, że dopiero się zacznie za pół roku. ale ja wciąż wierzę). Po pierwszym spotkaniu z przemysłową maszyną do szycia, po wydaniu mnóstwa pieniędzy na materiały, po odwiedzeniu księgarni skupionej tylko i wyłącznie na modzie w samym sercu Miasta Marzeń, po uświadomieniu sobie że bez rysunku to jak bez ręki. Po tym wszystkim mieliśmy wykład, jeden z wielu. Przyszedł Pan z z CFE (http://www.fashion-enterprise.com), padły takie nazwiska jak Strozyna, Schwab, Pilotto, Goldin. No i żebyśmy się nie zdziwili, jak kogoś spotkamy na korytarzu, bo część z nich ma pracownie na trzecim piętrze (moja klasa mieści się na pierwszym!). No i oczywiście żebyśmy się nie zdziwili, jeżeli np. Roisin Murphy wpadnie na przymiarki.

Ludzie się nie dzielą, ja się podzielę. Tak, obiecuję, że się podzielę. Podzielę się, powiem jak wygląda rok, o co chodzi, dlaczego w ten sposób, jaki jest plan, ile godzin w tygodniu, jakie przedmioty. A ci wszyscy, którzy najpierw wypisują miliony postów na forach internetowych z pytaniami w stylu „a co mnie czeka?”, „a czy warto, a jakie przedmioty, czy uda mi się znaleźć czas na prace?” itp. a potem, gdy już się dostaną, siedzą cicho, rozkoszując się swoją pseudo nie-ignorancją, niech więc ci wszyscy którzy nie chcieli się dzielić, którzy nie powiedzieli nic, niech zamilkną na wieki.

Ja się podzielę, obiecuję. Pozwólcie mi tylko, zarejestrować się w bibliotece, zamówić studencką kartę na komunikację miejską, pozwólcie mi tylko pójść do lekarza (żeby plecy znów nie zaatakowały znienacka), pozwólcie mi jeszcze kilka razy wzruszyć się na myśl o przyjaciołach w Polsce, pozwólcie mi złożyć te wszystkie meble z Ikei (dostawa w czwartek!), pozwólcie mi przebrnąć przez pierwsze lekcje rysunku, pozwólcie mi wybrać magiczny przedmiot, pozwólcie pójść na jakiś koncert (pragnę tego niezmiernie!) pozwólcie uspokoić umysł na myśl o tym, że do końca roku nie zrobię zbyt dużo zdjęć, pozwólcie mi obronić się przed atakiem kosmicznej hordy krwiożerczych światłożerców.

A podzielę się, obiecuję.

niedziela, 27 września 2009

#47 weekend video: Kate and Pete





oldschoooool, ale slodki!

sobota, 26 września 2009

#46 Notatka do zdjęcia


Wendy Bevan



Jesteśmy wyśnionym elementem podróży. Najpierw czułym, lecz wkrótce zgubnym. Kilka próśb, kilka prób. Jeden wieczór, krótki uśmiech. I gdzie w tym wszystkim podziało się miasto? Piasek między palcami, piasek na rękach i wzdłuż obojczyka delikatnego jak odległa katedra. Piasek na twarzy, piasek pod wodą. Przypuśćmy, że się nie mylimy: jakąż pomyłką było więc wieczorne opłakiwanie błędów pod skorupą nieba, niebezpieczne przesiadywanie ze smutkiem na rękach, muzyką rozłożoną na skałach, rozłożoną jak mapa. Jesteśmy wyśnionym lękiem podróży. Wysokość przypomina nam, że kiedyś trzeba uciec. Tylko od przypadku zależy czy spojrzenie w tył będzie bolesne, czy sprawi nam nieopisaną przyjemność.

czwartek, 17 września 2009

#45 Gruszki Guy'a Bourdin

Unseen Guy Bourdin at Wapping Project



Gruszki Guy'a Bourdin









Do garnka wlewamy dwie szklanki wody, doprowadzamy do wrzenia. Następnie wlewamy dwie szklanki wina – najlepiej półwytrawnego, koniecznie czerwonego! Gotujemy na małym ogniu. Gdy aromat wina zacznie wypełniać kuchnię dodajemy sześć łyżek cukru. Możemy ilość cukru modyfikować w zależności od kwaśności wina. Lepiej jednak cukru nie oszczędzać, gdyż im więcej go będzie, tym gęstszy sos wyjdzie. Potem dodajemy jedną łyżkę cynamonu. Czekamy kilkanaście minut aż cukier dokładnie się rozpuści, mieszając od czasu do czasu. Gdy po tym czasie wciąż wyczuwalna jest kwaśność wina, dodajemy cukier (do ok. trzech kolejnych łyżek). Gotujemy wciąż co jakiś czas mieszając. Trzy gruszki obieramy ze skóry, kroimi na pół, wydłubujemy gniazda nasienne. Wkładamy gruszki do sosu, posypujemy cynamonem (ok. pół łyżki). Zwiększamy ogień, gotujemy ok. 15 min pod przykryciem. Należy uważać aby gruszki się nie rozpadły, jeżeli są miękkie czas gotowania należy skrócić do ok. 7 minut. Po tym czasie odstawiamy garnek, czekamy aż sos i gruszki się ostudzą. Garnek z gruszkami zanurzonymi w sosie wkładamy na ok. 20 godzin do lodówki.

Po tym czasie gruszki nabiorą niesamowitego koloru, tak głębokiego jak kolor ust modelek na zdjęciach Guy'a Bourdin. Najlepiej podować z lodami waniliowymi.


3 gruszki,

2 szklanki czerwonego wina półwytrawnego

8 łyżek cukru

1,5 łyżki cynamonu





thewappingproject.com

poniedziałek, 14 września 2009

niedziela, 6 września 2009

#43 Madeleine Vionnet, Paryż


"Madeleine Vionnet, puriste de la mode"

at Musée des Arts Décoratifs, Paris



Rzeczy w słońcu dają pocieszenie, jak wszystkie rzeczy jasne. Przyglądanie się, jak życie mija pod błękitnym niebem, to dla mnie duże wynagrodzenie. W nieokreślony sposób zapominam, zapominam więcej, niż mógłbym zapamiętać. Moje przezroczyste i przewiewne serce przekonuje się o wsytarczalności rzeczy, a spojrzenie pieszczotliwie mnie zaspokaja. Nigdy nie byłem niczym innym niż bezcielesną wizją, a całą jej duszą był ulotny powiew, który przemknął i miał dar widzenia.

Fernando Pessoa, Księga Niepokoju, s. 252, Świat Literacki



Madeleine Vionnet - całą jej duszą był ulotny powiew, który przemknął i miał dar widzenia.


I znalazłem się tam, przed szklaną gablotą. Suknia rozłożona na szklanym prostopadłościanie. Właśnie tak cienka, tak delikatna prześwitywała nieśmiało; tak cienka że światło ścigało się ze sobą między smukłymi włóknami tkaniny, aż odnajdywało drogę na drugą stronę. Suknia ukazująca jej słynne ukośne cięcie – dzięki temu właśnie Madeleine została przecież królową.


W roku 1950 E.H. Gombrich wydał ksiązkę pt.”The story of art” (nie „history”, drobny niuans, a tak cenny!). Napisał ją dla początkujących, dla ludzi, którzy będą mieli ze sztuką do czynienia po raz pierwszy. Nie miał ambicji stworzenia karykaturalnie trudnego dzieła, nacechowanego niezrozumiałym słownictwem. Chciał po prostu przekazać swoją miłość do sztuki, chciał wytłumaczyć i poradzić jakich błędów już na samym początku, należy uniknąć aby sztuki zbyt wcześnie nie odrzucić. Do dziś studenci traktują tę książkę jako jedno z podstawowych źródeł wiedzy.


z "Decades of Fashion"


I już na stronie 13 pisze tak: „Obraz wygląda tak odlegle, gdy wisi oprawiony za szybą. I w naszych muzeach – jest to bardzo słuszne – zabronione jest dotykać eksponatów. Ale początkowo właśnie po to były stworzone, aby je dotykać, aby je nosić; targowano się o nie, kłócono i martwiono.” No właśnie, trudno przecież sobie to uświadomić. A przecież historia malarstwa jest hardkorowa - Van Gogh pewnie żebrał o pieniądze, Caravaggio płacil dziwkom i żebrakom aby mu pozowali (tak jak dzisiaj Philip-Lorca di Corcia), Lautrec wlaściwie mieszkał w burdelu, postacie Michała Anioła są androgyniczne itd.


Martin Kulik via Diane Pernet

Obrazy były dotykane, przerzucane na wozach, a katedry wbuchały podczas wojen. Jak bardzo prawdziwe są słowa Gombricha, gdy się odniesie te zdania to wystawy Madeleine Vionnet? Czy faktura tkaniny może mieć większe znaczenie niż cały projekt? Pewnie nie, ale czułem jakąś nostalgię podczas oglądania całej tej wystawy. Może dlatego, że moda to wciąż młoda dziedzina sztuki. Może podobnie czułby się Tycjan gdyby zobaczył Wenus zamkniętą w Luwrze? Ubrania stworzone są przecież właśnie po to aby je dotykać, aby spryskiwać na nie perfumy, aby zdzierać je z siebie i delikatnie przymierzać.




Martin Kulik via Diane Pernet


I moja dziewczyna obraca się i pyta: który to był rok? W którym roku powstała ta sukienka? W trzydziestym ósmym, odpowiadam. To niemożliwe, dziwi się. Przecież te suknie wyglądają niemal jak współczesne!



Martin Kulik via Diane Pernet


Theodor Adorno zasugerował, że moda nie ma pamięci. Ta sesja [opisywana wcześniej sesja zdjęciowa, tutaj nieważne] jednakże, nie jest stylem przywołującym pamięć, której nie posiada; raczej sugeruje powrót do szczegółu z przeszłości. Powrót, któremu towarzyszy świadomość przeszłych znaczeń, a także konieczność przeistaczania przeszłości w coś ważnego w zmienionych kontekstach teraźniejszości.

"Rapture. Art's Seduction by Fashion" Chris Townsend, s.50, wyd. Thames & Hudson


by rachel_o

To wszystko działo się w ostatnich latach tryumfu mody francuskiej. Madeleine nigdy jednak nie prześcignęła wielkiej rywalki, jednego z największych geniuszów mody – Gabrielle Chanel. Pozostała w jej cieniu, ale nie poddając się, tworząc bez przerwy. Jak podaje Musée des Arts Décoratifs Madeleine stworzyła kilkanaście albumów mody, które razem zgromadziły około 13 tysięcy zdjęć ubrań. To całkiem niezły wynik jak na lata trzydzieste. Potem nastąpiła wojna i ograniczenie jakie przyniosła (rozpowszechnianie kolekcji po świecie było prawie niemożliwe) pozwoliło innym krajom, takim jak Włochy, Ameryka czy Anglia usamodzielnić się w projektowaniu ubrań i tym samym uwolnić od Paryża. Nigdy już to miasto nie było wyznacznikiem trendów tak mocno jak wtedy. Nigdy już świat tak nerwowo jak wtedy nie czekał na to co przygotuje Paryż.

http://www.lesartsdecoratifs.fr/


PS. From Paris with love